Dlaczego została tłumaczem? Do jakiego tłumaczenia “zbierała się” całymi latami? I kiedy trzęsie się z radości? Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Grażyną Chamielec, tłumaczką literatury, która dla Wydawnictwa Kinderkulka przygotowała przekład książki “TEK: The modern Cave Boy”.
Jak wyglądała Twoja droga do zostania tłumaczem? Dlaczego jesteś tłumaczem?
Chciałam być tłumaczem, zwłaszcza tłumaczem literackim, właściwie będąc jeszcze w liceum, jednak, jak wielu absolwentów anglistyki, przez kilka pierwszych lat po studiach zajmowałam się głównie nauczaniem języka obcego. Zajęcie to odpowiadało towarzyskiej części mojej natury, jednak inna jej część nadal pozostawała niespełniona. Momentem przełomowym było dla mnie wydanie w Polsce opowiadań Alice Munro, która niedługo potem została laureatką Nagrody Nobla. Pisałam pracę magisterską z jej prozy w czasach, gdy była w Polsce kompletnie nieznana i gdy żadne jej opowiadanie nie było jeszcze na polski przetłumaczone. Całymi latami „zbierałam się” do tego, by przetłumaczyć przynajmniej dwa moje ulubione zbiory, ale oczywiście nie zrobiłam tego, aż ktoś mnie ubiegł. To wówczas zdecydowałam, że czas wreszcie połączyć pasję z życiem zawodowym. Opowiadań Alice Munro już raczej nie przetłumaczę, ale przecież jest na świecie mnóstwo innych, ciekawych książek i stale powstają kolejne. Poza tym, odkąd mam dzieci, szczególnie chętnie tłumaczę tytuły przeznaczone dla młodszych i najmłodszych czytelników.
Czy tłumaczenie to nudna i monotonna praca?
Zdarzają się nudne teksty i wówczas, rzeczywiście, praca nad nimi jest nużąca. Wydaje mi się jednak, że rzadko dotyczy to tłumaczenia utworów literackich. W każdym razie mnie do tej pory nie zdarzyło się niechętnie siadać do pracy nad tłumaczeniem jakiejś książki. Wręcz przeciwnie – zwykle niemalże trzęsę się z radości, gdy zabieram się do tej pracy. Naprawdę.
Jak wygląda dokładnie proces tłumaczenia książki? Czy notujesz w notatniku potrzebne słowa? Czy długo się nosisz z zamiarem zabrania się do pracy, czy regularnie do niej zasiadasz mimo braku weny? Czy jest w ogóle coś takiego jak wena?
Różni tłumacze mają różne strategie. Ja najbardziej lubię przetłumaczyć całość dość szybko, aby stworzyć sobie wersję „na brudno”, którą później pracowicie „czyszczę” podczas dogłębnej korekty. Mam wrażenie, że pozwala to optymalnie wykorzystać mózg, który przecież pracuje nad rozwiązaniem postawionych przed nim problemów nawet wówczas, gdy świadomie się nad nimi nie skupiamy. Często zdarza mi się, że tłumaczeniowy problem, który wydawał mi się bardzo trudny podczas tworzenia tej pierwszej wersji tekstu, za drugim podejściem okazuje się właściwie zupełnie łatwy do rozwiązania. Z tego też powodu siadam do pracy nawet w te dni, gdy czuję, że nie mam „weny”. Zawsze jest szansa, że coś ją w tekście zainteresuje i przyjdzie…
Jak wygląda typowy „dzień z życia” tłumacza? Ile czasu dziennie poświęcasz na pracę?
To, ile konkretnie pracuję w ciągu całego dnia, zależy od tego, co mam w danym okresie do zrobienia. Zdarzają się okresy bardzo intensywne, gdy prawie nie odchodzę od komputera (poza popołudniową przerwą na bycie rodzicem i wieczorną przerwą na jakąś intensywniejszą aktywność fizyczną, chroniącą przed bólem kręgosłupa). W takich okresach pracuję zarówno w standardowych godzinach biurowych, jak i wieczorami, po położeniu dzieci spać. Gdy jest spokojniej, pracuję tylko do powrotu dzieci ze szkoły i przedszkola, a czasem nawet wykorzystuję elastyczność mojego czasu pracy na załatwienie jakiejś sprawy czy po prostu zrobienie czegoś przyjemnego (np. wyjście na łyżwy czy basen w mało popularnych, przedpołudniowych godzinach).
Jakich narzędzi używasz podczas tłumaczenia?
Często, choć nie zawsze, korzystam z narzędzi wspomagających tłumaczenie, czyli tzw. CAT-ów, które pomagają utrzymać spójność terminologiczną i stylistyczną. Dużo korzystam również ze słownika synonimów.
Oczywiście nieocenionym narzędziem pracy każdego tłumacza jest obecnie Internet, który pozwala szybko douczyć się czy też odświeżyć wiedzę o jakimś zagadnieniu, które pojawia się w tekście. Nie da się bowiem dobrze przetłumaczyć czegoś, czego się nie rozumie. W tłumaczeniu opisów (np. architektury) bardzo pomaga wyszukiwanie obrazów.
Jak wygląda Twoje miejsce pracy?
Mam dwa miejsca pracy – dzienne i wieczorne. Dzienne to biurko-sekretarzyk, w którym po skończonej pracy mogę wszystko zamknąć, dzięki temu udaje mi się utrzymać jaki taki porządek w… sypialni, gdyż właśnie tam ów mebel stoi. W ciągu dnia sypialnia jest bowiem najspokojniejszym miejscem w moim niezbyt dużym mieszkaniu. Wieczorami jednak, gdy cała rodzina śpi, przenoszę się do salonu, na fotel stojący w kąciku z książkami. Bardzo lubię tę część mojego mieszkania i tam też najchętniej tłumaczę książki.
Nad jakim tytułem/jakimi tytułami obecnie pracujesz?
Obecnie pracuję nad drugą częścią „Akademii Pennyroyal”, której pierwsza część ukazała się w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Mamania. To jest jedna z tych książek, w przypadku których aż trzęsę się z radości, siadając do pracy.
Czy jest jakiś tytuł, który tłumaczyłaś i który szczególnie zapadł Ci w pamięć?
Tak, była to trylogia autorstwa Deborah Ellis, kanadyjskiej pisarki i działaczki na rzecz pokoju, opowiadająca o losie afgańskich dzieci. Była to nie tylko najbardziej pouczająca i poruszająca rzecz, jaką kiedykolwiek tłumaczyłam, ale także w ogóle jedna z najbardziej pouczających i poruszających książek, jakie czytałam.
Co najbardziej lubisz w byciu tłumaczem?
To, że naprawdę nieustannie uczę się czegoś nowego.
Co jest najtrudniejsze w tłumaczeniu książek z angielskiego na polski?
Tłumaczenie dialogów. Przy tłumaczeniu dialogów trzeba cały czas pamiętać o tym, kto mówi i do kogo, czy po polsku takie osoby mówiłyby do siebie na „ty” czy na „pan/pani”, czy sposób mówienia danego bohatera należy przetłumaczyć na współczesną, standardową polszczyznę czy decydować się na jakiś rodzaj archaicznej lub gwarowej stylizacji, itp. Dobre dialogi wymagają wyobraźni, doświadczenia i tzw. „dobrego ucha”.
Dziękujemy za rozmowę.
Dodaj komentarz