Przede wszystkim nie dorastać, czyli Joanna Bartosik o pracy ilustratorki…

 

Dlaczego została ilustratorką? Co najczęściej słyszy o swojej pracy? Dlaczego warto pielęgnować wrażliwość, a przede wszystkim nie dorastać? Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Joanną Bartosik, ilustratorką książek dla dzieci, która dla Wydawnictwa Kinderkulka opracowała książkę “O misiu, który szukał przyjaciela”.

Kiedy i jak zaczęła się Twoja przygoda z ilustracją? Dlaczego jesteś ilustrator?

Mam dwie starsze siostry, obie bardzo zdolne. Od najmłodszych lat dużo rysowałyśmy, malowałyśmy, lepiłyśmy z plasteliny, robiłyśmy zwierzaki z kasztanów i zapałek, malowałyśmy jajka na Wielkanoc itp. Mama zawsze żartuje, że do płockiego Domu Kultury jeździłam jeszcze w wózku, kiedy to zawoziła na zajęcia moje siostry. Któregoś dnia wypełzłam z tego wózka i zostałam ze starszą siostrą na kółku plastycznym. I tak – rysuję do dziś.

Joasia_Bartosik_Kinderkulka

Źródło: archiwum prywatne Joanny Bartosik

Z jakich narzędzi/technik korzystasz przy tworzeniu ilustracji?

Gromadzę w blokach akwarelowe plamy i kleksy, dorysowuję cienkie linie tuszem lub cienkopisem, a potem wszystko skanuję, zestawiam ze sobą, mieszam i łączę w komputerze. Kiedy indziej wszystko powstaje w krzywych od razu w komputerze i z kartką spotyka się dopiero w druku. Lub ożywa zanimowane. Powoli oswajam się też z tabletem.

Jak wygląda typowy „dzień z życia” ilustratora? Ile czasu dziennie poświęcasz na pracę?

Każdy dzień jest inny. Czasami przez pół dnia odpisuję na maile i wpadam w panikę, kiedy zorientuję się ile czasu upłynęło. Czasami cały dzień (z przerwą na obiad) maluję, rysuję, skanuję – to lubię najbardziej. Czasami biegnę do szkoły – jestem na studiach doktoranckich na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu.

Jak wygląda Twoje miejsce pracy?

Pracuję przy dość sporym, choć ciągle za małym drewnianym stole. Całkiem szybko pęcznieje ilość otaczających mnie rzeczy, przybywa kartek, które rozkładam albo na podłodze, gdzie schną, albo okupuję stojące obok biurko mojego chłopaka. Podczas pracy lubię mieć wszystkie potrzebne rzeczy pod ręką – kartki, farby, wodę, pędzle, tusz, pióro, cienkopisy, mazaki, kredki. Pośród tego wszystkiego chronię tablet, myszkę i klawiaturę, staram się nie zanurzyć pędzla w herbacie i nie zginąć.

2_Joasia Bartosik_kinderkulka

Źródło: archiwum prywatne Joanny Bartosik

Skąd czerpiesz inspiracje?

Staram się jak najwięcej oglądać, obserwować, zapamiętywać i wyłapywać. Wyszukuję w antykwariatach stare książki i śledzę, co nowego pojawia się dziś w księgarniach. Sycą mnie wizyty w muzeach i galeriach, seanse w kinie, czy filmy oglądane w domu na rzutniku. Bardzo mocno nastraja mnie muzyka, której słucham podczas pracy. Największym jednak źródłem inspiracji w kreowaniu postaci książkowych są dla mnie zwyczajne miejsca, takie jak park, kiosk, warzywniak, tramwaj, pociąg – mogę tam obserwować i podsłuchiwać ludzi, rejestrować ich miny, wypowiedzi, zachowania, gesty, ubiory itp.

Czy często słyszysz, że masz fajną pracę?

Raczej słyszę, że to „takie urocze”.

Jak to się stało, że akurat Ty ilustrowałaś „O misiu, który szukał przyjaciela”? Jak wyglądała współpraca?

W 2015 roku po raz pierwszy miałam przyjemność ilustrować tekst pani Danuty Parlak „O Mikołaju, który zgubił prezenty”. Dwa lata później dostałam maila z propozycją zilustrowania Misia. Przygotowałam kilka próbnych ilustracji. Wiem, że pod uwagę byli brani również inni ilustratorzy i choć dostałam dużo poprawek i uwag, jakimś cudem się udało. Ale muszę przyznać, że pobiłam życiowy rekord w ilości narysowanych kiedykolwiek wiewiórek!

Jakie było Twoje pierwsze wrażenie po zapoznaniu się z treścią „O misiu, który szukał przyjaciela”?

Polubiłam Misia od razu. Wydał mi się sympatycznie nieporadny i odrobinę marudny – ubawiło mnie, że handryczy się ze wszystkimi napotkanymi postaciami. Odstrasza go płacz bobasa i idzie dalej, jakby stwierdził, że to rozmówca na nieodpowiednim dla niego poziomie. Dyskutuje z krnąbrną wiewiórką, nie chce pływać z kaczkami, obrusza się nawet na muchę, a kiedy już spotyka Tomka – często dyskutuje w myślach z tym, co mówi mama chłopca. Taka pocieszna maruda, pluszowy choleryk.

Jak wyglądała „od kuchni” praca nad tą książką? Czy postaci dojrzewały w wyobraźni przez dłuższy czas czy też kreowałaś obrazy zaraz po przeczytaniu tekstu?

Często podczas czytania tekstu od razu wyobrażam sobie niektóre ilustracje, postaci, poszczególne elementy czy sytuacje. Widzę, co można zrobić z warstwą tekstową, jak ją podzielić, co w niej podkreślić, wyróżnić. Wizualizuję sobie wszystko w głowie, a później przenoszę to na papier.

Przy pracy nad książką powstało bardzo wiele szkiców. Po rozłożeniu wszystkich zarysowanych kartek prawie nie widziałam podłogi.

Miś narysował się od razu. Wiewiórka wymagała wielu dubli. Pozostali bohaterowie wyłonili się całkiem naturalnie, ale musiałam dbać o szczegóły i pilnować konsekwencji fryzur lub strojów, jeśli ktoś pojawiał się w kilku scenach, jak np. Mama Tomka. Początkowo rysowałam ją z rozmachem i na koniec okazało się, że zawsze ma inną sukienkę i buty. Musiałam ograbić ją z tych wszystkich stylizacji, żeby na placu zabaw nie była jednocześnie w dwóch różnych sukienkach.

Joasia Bartosik_Kinderkulka_O_misiu_ktory_szukal_przyjaciela

Źródło: archiwum prywatne Joanny Bartosik

Ile czasu pracowałaś nad książką „O misiu, który szukał przyjaciela”?

Zaczęłam pracę nad Misiem na początku czerwca, a książka ukazała się pod koniec roku.

Co jest najtrudniejsze w ilustrowaniu książek?

Najtrudniej jest przekazać to, co nie jest ani napisane, ani narysowane, a da się wyczytać.

Co najbardziej lubisz w byciu ilustratorem?

Chociaż zabrzmi to banalnie – mam to szczęście, że moja pasja jest moją pracą. I na odwrót. I to jest bardzo fajne. Cieszę się na każdy nowy projekt, który jest jak nowa przygoda i podróż w nieznane. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Mogę rysować wymyślone światy i przez jakiś czas sobie w nich siedzieć. Przeważnie nie muszę tam spełniać żadnych warunków, wpisywać się w określony schemat, szablon, czy wzór – nogi mogą być z długie, głowy za małe, a pies może lubić się z kotem. Lubię tą swobodę, a jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, jak ważna jest rola ilustratora w procesie kształtowania wrażliwości dzieci, ich gustu estetycznego czy budowania jakichś wzorców wizualnych. Jest to duża odpowiedzialność i generuje trochę podświadomego stresu, ale to dobra równowaga.

Czy jest jakiś tytuł, projekt, który ilustrowałaś i który szczególnie zapadł Ci w pamięć i lubisz do niego wracać? 

Bardzo miło wspominam książkę „O Mikołaju, który zgubił prezenty”. Po książeczkach obrazkowych, które zilustrowałam dla Wydawnictwa Oculino, to był mój pierwszy taki duży projekt z dłuższym tekstem. Pamiętam, że w jeden z upalnych wakacyjnych dni dostałam maila od Wydawnictwa Widnokrąg z propozycją przygotowania ilustracji do książki o „tematyce mikołajowej”. I tak oto w lipcu i sierpniu słuchałam kolęd wszelkiej maści, malowałam Mikołaje, czapki, rękawiczki i pracowało mi się nad tą książką wspaniale!

4_Joasia Bartosik_Kinderkulka

Źródło: archiwum prywatne Joanny Bartosik

Czy zetknęłaś się kiedyś z tekstem, którego nie dało się zilustrować?

Jeszcze na taki czekam.

Lubiłaś w dzieciństwie rysować?

Bardzo! Przez jakiś czas byłam przekonana, że zostanę projektantką mody, bo zarysowywałam całe zeszyty niezliczonymi rzędami wymyślnie postrojonych kobitek. Sympatia do mody została mi do dzisiaj, ale w rysunku ważniejsze okazały się dla mnie miny i kształty ciała, które można projektować jak najbardziej wyszukane kreacje.

A czy pamiętasz książki ze swojego dzieciństwa?

Pamiętam cudowne wydanie Kubusia Puchatka i Chatki Puchatka, bodajże jeszcze z lat sześćdziesiątych (!). Zaczytywałam się tym i niemal w stanie hipnozy wpatrywałam się w czarnobiałe ilustracje. Ta zielona mapa Stumilowego Lasu na wyklejce! Wybór może wydawać się dość oczywisty, ale jednak mocno fundamentalny.

Na okrągło i na pamięć zaczytywałam się też Tuwimem i Brzechwą – była taka gruba książka z wierszami Brzechwy – Sto Bajek ze słońcem i księżycem na okładce.

Uwielbiałam Cudaczka Wyśmiewaczka! Doskonale pamiętam wydanie Naszej Księgarni z 1987 roku z ilustracjami Hanny Krajnik. Skrupulatnie analizowałam miny naburmuszonych dzieci, którym Cudaczek szeptał różne rzeczy do ucha.

Moja mama miała jeszcze ze swojego dzieciństwa książkę Gdzie mieszka bajeczka Czesława Janczarskiego. Pamiętam, że kiedy po nią sięgałyśmy, trzeba było o nią szczególnie dbać. Miała sklejany grzbiet, była wyjątkowa, mistyczna i przenosiła nas w inny świat. Czesława Janczarskiego był też Miś Uszatek – w ukochanych ilustracjach Zbigniewa Rychlickiego i ten w wieczorynce.

Mój tata wyglądał jak Pan Soczewka. Pamiętam cienkie, chude jak Pan Soczewka książki z jego niezwykłymi przygodami i ilustracjami Szancera.

Oczywiście był też Pan Kleks, Andersen, Plastuś narysowany przez Zbigniewa Rychlickiego, Krasnalek Gapcio i Przygody Gapcia z ilustracjami Zdzisława Witwickiego.

Przez Dzieci z Bullerbyn cały czas obmyślałam sposób, jak przewlec do sąsiedniego bloku sznurek służący do przekazywania wiadomości między mną, a moją przyjaciółką. Czytając Karolcię naprawdę znalazłam w podłodze niebieski koralik i do dzisiaj mam z tego powodu dreszcze…

Miałam też takie kasety magnetofonowe i płyty winylowe, z których słuchałam bajek. Powiedzmy, że to były ówczesne audiobooki, więc zaliczam to do książek. Kochałam ich słuchać! Była tam straszna Wiedźma Bossi, zwariowana Alicja w Krainie Czarów, Puchatek oczywiście też. Pamiętam jakie wrażenie zawsze robiła na mnie historia Pinokia. Calineczkę śpiewam do dziś, pamiętam gruby głos Pana Kreta i taplanie się żab w błocie. Jeszcze Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek, klasyka! Temat rzeka!

Z jakiego osiągnięcia jesteś najbardziej dumna?

Niewątpliwie jest to sukces serii „Raz, Dwa, Trzy”, którą wymyśliłam na konkurs Instytutu Książki „TRZY/MAM/KSIĄŻKI”. Skromny i prosty zestaw trzech kartonowych książeczek dla najmłodszych dzieci wydało Wydawnictwo Widnokrąg. Reakcje najmłodszych czytelników przeszły moje najśmielsze oczekiwania i do dziś sprawiają mi mnóstwo nieopisanej radości, kiedy dostaję wiadomości ze zdjęciami dzieci „zaczytanych”, wpatrzonych w moje książeczki. Znajomi podsyłają mi zdjęcia od swoich znajomych, u których natknęli na Raz, Dwa, Trzy. Książki zaczęły żyć własnym życiem i jest to bardzo miłe, budujące uczucie.

Jakie są Twoje dalsze plany związane z ilustracją?

W tym roku czeka mnie dużo pracy. Bardzo się z tego cieszę! Nie chcę za dużo zdradzać, ale pierwszy raz będę ilustrować coś większego, dużą, długą książkę, wspaniałą bajkę. Szykuję też piękny, ciepły projekt dla najmłodszych. Będę musiała zmierzyć się również z legendami. Prawdopodobnie urodzi się coś jeszcze, ale nie chcę zapeszać!

Trzy rady dla każdego, kto chciałby zostać ilustratorem książek?

Bardzo dużo rysować, rozbudowywać swój warsztat, wychodzić z wygodnej strefy komfortu i sięgać po nowe techniki, rozwiązania formalne, nowe metody. To jedno. Dwa – bardzo ważne – pielęgnować w sobie wrażliwość. I trzy – przede wszystkim nie dorastać.

Dziękujemy za rozmowę.

 

Dodaj komentarz

Your email address will not be published. Required fields are marked *